PROLOG

Wtorek, 16 sierpnia 1994 roku

 

Para z odcedzanych ziemniaków sprawiła, że na twarzy Krystyny Talarczyk zaczęły błyszczeć drobne krople potu. Upał tego dnia był niemiłosierny, a panujący w kuchni zaduch dorównywał temu z fińskiej sauny. Z odbiornika stojącego na lodówce płynęły nuty utworu Tyle słońca w całym mieście Anny Jantar. Wśród wszechobecnego zgiełku nikt z domowników nie usłyszał dźwięku przekręcanego zamka i otwieranych, a następnie zamykanych drzwi wejściowych. Waldemar Talarczyk odwiesił na wieszak torbę, do której każdego dnia pakował drugie śniadanie do pracy, po czym zdjął buty i schował je do szafki. Przeszedł prosto do salonu, w którym opadł ciężko na fotel, sięgnął po pilota i włączył telewizor. Na Jedynce leciał właśnie Kansańczyk.

– O, jesteś już – rzuciła Krystyna, opierając się o futrynę. Waldemar nie odpowiedział.

– Tata wrócił? – Dobiegł go stłumiony głos ośmioletniego syna, Łukasza.

– Tak, ale chyba nie w sosie – odparła kobieta, maszerując z powrotem w stronę kuchni.

Talarczyk usłyszał szybkie kroki na schodach, a po chwili do salonu wpadł chłopiec.

– Zobacz, tato! Złożyłem cały model tego czołgu, który dostałem od wujka na urodziny! – krzyknął z nieukrywaną ekscytacją, wyciągając dłonie z tekturowym modelem wprost przed oczy ojca.

– To dobrze – rzucił obojętnie Waldemar, nie patrząc nawet na pracę syna.

– A pójdziemy dziś nad rzekę? Jest tak ciepło, może się wykąpiemy?

– Daj ojcu spokój! – zawołała z kuchni Krystyna. – Od piątej w robocie, niedziela jest, daj mu odpocząć.

Uśmiech zniknął z twarzy Łukasza. Stał przez chwilę ze spuszczoną głową, licząc na to, że ojciec sprzeciwi się matce i powie, że zabierze go nad rzekę. Tak się jednak nie stało. Mężczyzna siedział nieruchomo w fotelu i nie odrywał wzroku od telewizora. Zrezygnowany ośmiolatek obrócił się na pięcie i ze spuszczoną głową poczłapał schodami na górę.

– Obiad zaraz będzie! – Głos Krystyny ponownie poniósł się po całym domu.

Talarczyk wpatrywał się w ekran, lecz zdał sobie sprawę z tego, że kompletnie nie dociera do niego płynąca z głośnika treść. Jakby umysł całkowicie mu się wyłączył.

– Waldek! Łukasz! Eliza! Nakładam ziemniaki!

Waldemar wciągnął powietrze nosem, a następnie wypuścił je bardzo powoli przez zaciśnięte zęby. Czuł narastające pulsowanie w okolicach skroni. Donośny tupot stóp, który rozległ się tuż za jego uszami, tylko potęgował to dziwne uczucie.

– Ja będę pierwsza! – zawołała sześcioletnia dziewczynka.

– Wcale że nie, bo ja! – odparł Łukasz.

– Uspokójcie się! Siadać do stołu i bez żadnych wygłupów mi tutaj!

Ból przybierał na sile. Talarczyk miał wrażenie, że głowa mu dosłownie eksploduje. Może powinien łyknąć jakieś leki?

– Waldek! Bo wystygną!

Zacisnął zęby tak mocno, że poczuł, jak napinają mu się wszystkie mięśnie twarzy. Zamknął oczy i raz jeszcze wziął kilka głębokich wdechów. W końcu podniósł się z fotela i powolnym krokiem przeszedł do kuchni.

Łukasz dłubał widelcem w kotlecie mielonym. Eliza oparła brodę o blat stołu, a jej nadąsana mina ewidentnie mówiła, że podany przez matkę obiad nie jest tym, na co ma ochotę. Waldemar odsunął krzesło i usiadł na nim tak ostrożnie, jakby same ruchy sprawiały mu ból. Poprawił ceratę i sięgnął po sztućce. Wbił wzrok w talerz, na którym piętrzyły się stos ziemniaków, dwa kotlety mielone i zasmażane buraczki.

– Jak tam w pracy? – spytała Krystyna, odkrawając widelcem kawałek mięsa.

– Dobrze.

– Kiedy będę mógł iść z tobą? – wtrącił Łukasz.

– Na razie to ty zajmij się jedzeniem, bo ci rośnie – odpowiedziała za męża Talarczyk. Przeniosła spojrzenie na Waldemara, który nie ruszył jeszcze swojej porcji. – Nie smakuje ci? Czemu nie jesz?

– Co? – odparł lekko zdezorientowany, jakby wyrwany z transu.

– Pytam, czemu nie jesz.

– Jem… już jem.

Po tych słowach nabrał solidną porcję ziemniaków i włożył sobie do ust. Nie zdążył dobrze ich pogryźć, gdy widelec powędrował w górę ponownie, tym razem z buraczkami, a po chwili z kawałkiem mielonego.

– Ale powoli, nikt cię przecież nie goni – rzuciła żartobliwie Krystyna, na co Łukasz i Eliza zareagowali śmiechem.

Waldemar nie zwrócił na jej słowa najmniejszej uwagi. Jadł tak, jakby głodował co najmniej od kilku dni. Po chwili dzieci dołączyły do ojca, śmiejąc się i napełniając buzie po same brzegi, jak gdyby brały udział w wyścigu.

Po obiedzie Waldek wyszedł na podwórko i usiadł na ławce, z której płatami odchodziła zielona farba. Łukasz i Eliza biegali za piłką z dzieciakami z sąsiedztwa. Krystyna chwyciła miskę z praniem i zaczęła rozwieszać je na rozciągniętych przed domem sznurkach.

Talarczyk sięgnął do kieszeni po paczkę klubowych. Wyciągnął papierosa, włożył do ust i przypalił zapalniczką.

– Wybierasz się gdzieś dzisiaj? – spytała Krystyna, przyczepiając klamerkami błękitną koszulę do sznurka.

– Nie – odparł Waldemar, wypuszczając kłęby papierosowego dymu.

– Na ryby nie jedziesz?

– Nie.

– Jutro na którą masz do roboty?

– Mam wolne.

– To trzeba będzie pojechać do Goworowa, Lidka mleko i śmietanę ma dla nas.

Waldemar nie odpowiedział. Zaciągnął się po raz kolejny, mocno i głęboko. Gdy tlący się tytoń zbliżył się do koniuszków palców, mężczyzna wrzucił niedopałek do stojącego przy ławce słoiczka. Następnie wstał i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.

– Gdzie idziesz?

– Spać.

– Co? – Krystyna nie ukrywała zdziwienia. – O tej porze? Kawy się może napij.

– Głowa mnie boli.

– A to idź do kuchni, tam chyba jeszcze jest tabletka z krzyżykiem.

– Nie trzeba.

Talarczyk wszedł do środka i powłócząc nogami, przeszedł prosto do salonu, w którym wciąż grał telewizor. Sięgnął po pilota, wyłączył odbiornik i padł jak kłoda na wersalce pod ścianą. Nie zdążył nawet pomyśleć, od czego może go tak boleć głowa, gdy odpłynął w nicość.

Krzyk.

Słyszał krzyk. A właściwie kilka, które zlewały się w jeden. Miał wrażenie, że dobiegają z każdej strony. Poza tym był jeszcze jeden dźwięk, którego nie był w stanie rozpoznać. Niski, chrapliwy, niczym warczenie jakiejś bestii. Dudnił i roznosił się echem jak w studni.

Widział przebłyski kolorów, czerwień mieszała się z czernią w bardzo szybkim tempie, niczym klatki filmu.

Bał się. Czuł straszny lęk, chociaż nie miał pojęcia przed czym. Mimo wszystko wiedział, że coś mu zagraża. Coś jest nie tak. Serce waliło mu jak oszalałe i zaczynała ogarniać go panika. Nie wiedział, gdzie jest, nie wiedział, kto krzyczy.

W pewnym momencie obraz zaczął się klarować, lecz wszystko wciąż pozostawało w barwach czerwieni. Miał wrażenie, że widzi ogień. Coś się paliło, choć nie był w stanie dostrzec co. Czy krzyki dochodziły z płomieni? Nie miał już szans na poznanie szczegółów, całkowicie go wypełnił przerażający ryk.

Otworzył oczy i zerwał się do pionu, gwałtownie łapiąc oddech. Otaczała go ciemność. Jedynym źródłem światła, które pozwoliło mu rozpoznać, że znajduje się w salonie, był delikatny blask księżyca wpadający przez okno. Głuchą ciszę wypełniało tylko ciche cykanie świerszczy wpadające przez uchylony lufcik. Koszulę miał mokrą od potu.

Usiadł na krawędzi wersalki. Ból głowy nie przeszedł mimo dość długiej drzemki. Mało tego, Waldemar miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu czaszkę. Skronie pulsowały mu niemiłosiernie do tego stopnia, że chciał schować głowę pod poduszkę i krzyczeć z bezsilności. Wstał i wziął kilka głębokich wdechów. Krople potu pojawiły się już nie tylko na plecach, ale także na czole. Po ciemku przeszedł do przedpokoju. Nie miał pojęcia, która w ogóle jest godzina, ale wszystko wskazywało na to, że pozostali domownicy od dawna już śpią. Podszedł do drzwi, przekręcił zamki i wyszedł na zewnątrz. Uderzył go przyjemny podmuch delikatnego, orzeźwiającego wiatru. Noc była naprawdę spokojna.

Powoli, w samych skarpetkach, przeszedł przez niewielki trawnik wprost do drewnianej szopy na narzędzia. Otworzył drzwiczki, których skrzypienie w otaczającej ciszy było wręcz ogłuszające. Rozejrzał się po wnętrzu, a następnie chwycił zawieszoną na haku siekierę.

Niczym w transie wrócił do domu i od razu ruszył schodami na piętro. Uchylił przeszklone drzwi sypialni. Stojąca na szafeczce lampka nocna zalewała pokój pomarańczowym światłem. Waldemar podszedł do krawędzi łóżka i spojrzał na śpiącą Krystynę. Jej oddech był spokojny i równomierny. Leżała na lewym boku, zwrócona przodem do niego. Mężczyzna zacisnął mocno dłonie na trzonku, po czym uniósł siekierę wysoko nad głowę. Czuł, jak drżą mu nogi, a pot spływał po policzkach i czole.

Zamachnął się i z całych sił uderzył siekierą prosto w czaszkę śpiącej kobiety. Usłyszał przyprawiające o dreszcze chrupnięcie. Ciało Krystyny drgnęło w niekontrolowanym spazmie. Mężczyzna szarpnął za trzonek, a następnie uderzył raz jeszcze, celując w to samo miejsce. Wystarczyły dwa ciosy, by głowa Krystyny zamieniła się w przerażającą breję.

W tej samej chwili Talarczyk odniósł wrażenie, że ból głowy delikatnie zelżał. Pulsowanie w skroniach stało się mniej natarczywe, choć nadal było odczuwalne. Obrócił się i poczłapał w stronę korytarza. Po drodze minął zegar, który wskazywał pierwszą trzydzieści.

Otworzył następne drzwi i wszedł do sypialni Łukasza. Ten spał na brzuchu w pozycji przypominającej pięcioramienną gwiazdę. Waldemar stanął przy krawędzi łóżka i patrzył przez chwilę na chłopca, który w tym konkretnym momencie wydawał mu się zupełnie obcy. Był niczym robal, który nieproszony przypałętał się do jego domu. Intruz, którego trzeba było wyeliminować.

Otarł spocone dłonie o spodnie, a następnie zacisnął palce na trzonku. Wziął zamach i uderzył z całych sił prosto w potylicę dziecka. Odgłos, który temu towarzyszył, po raz kolejny spowodował przechodzący po plecach Talarczyka dreszcz. Waldemar jedną ręką wyszarpał ostrze z rozłupanej czaszki, by po chwili uderzyć ponownie.

Mężczyzna nie miał już żadnych wątpliwości. Z każdym zadawanym ciosem ból w jego głowie tracił na intensywności. Był bez porównania łagodniejszy. Dlatego bez zastanowienia uniósł siekierę raz jeszcze, a potem znowu.

Gdy poczuł, że zaczyna go ogarniać zmęczenie, opuścił pokój syna i powoli skierował się do ostatniego pomieszczenia na końcu korytarza. Wszedł do środka i rozejrzał się po pokoju, który rozjaśniało delikatne światło lampki.

Ból głowy, który w tym momencie był już niemal niewyczuwalny, dodawał mu energii. Chciał się go pozbyć całkowicie i był przekonany, że za chwilę tak właśnie się stanie. Szczerząc się od ucha do ucha, niemal doskoczył do brzegu łóżka, a następnie zamachnął się, rycząc przy tym wściekle. Tym razem głuchy chrzęst pękającej czaszki sprawił mu przyjemność. Nie uśmiechał się, lecz śmiał w głos, robiąc kolejne zamachy. Przecinające powietrze ostrze plamiło kolorowe rysunki na ścianach.

Po chwili upuścił siekierę na podłogę i spostrzegł, że ból zniknął. Ogarnęły go swoista radość i spokój. Oparł się o ścianę i starał się uspokoić oddech. Gdy w końcu mu się to udało, powoli zszedł na dół i skierował się w stronę wiszącego w przedpokoju telefonu. Zdjął słuchawkę z widełek, a następnie wybrał numer.

Jeden sygnał. Drugi.

– Komenda Policji w Ostrołęce. Oficer dyżurny, w czym mogę pomóc?

– Moja rodzina nie żyje. Zamordowałem wszystkich.

Waldemar Talarczyk wypowiedział te słowa z wyraźną ulgą, a po chwili wybuchnął głośnym, przeraźliwym śmiechem, który długo jeszcze dzwonił w uszach dyspozytorki.

 

Rozdział 1

Piątek, 2 sierpnia 2024 roku

 

O tej porze w budynku rozgłośni Narew nie było już nikogo innego. Redakcja kończyła pracę o siedemnastej, a dyżury prezenterskie trwały tylko do dziewiętnastej. Potem radio grało „z puchy” wcześniej przygotowane playlisty i serwisy informacyjne. Wyjątkiem była najpopularniejsza audycja – Wieczór grozy, prowadzona na żywo przez Jacka Gadowskiego.

W każdy piątek o dwudziestej pierwszej Jacek omawiał na antenie sprawy kryminalne, historie z wątkami paranormalnymi, niewyjaśnione zaginięcia czy morderstwa. Program cieszył się sporą popularnością nie tylko wśród słuchaczy radia Narew, lecz właściwie w całym kraju, głównie za sprawą mediów społecznościowych, w których Gadowski regularnie zamieszczał fragmenty audycji, a także prowadził transmisje live.

Jacek wszedł do niewielkiego aneksu kuchennego i wziął kubek z logo Wieczoru grozy. Gadżety zamawiał sam, ponieważ radio podobno było biedne i nie miało budżetu na takie wymysły. Sięgnął po kartonik najtańszej z możliwych herbat, wyjął torebkę, wrzucił do naczynia i zalał wrzątkiem. Z tak przygotowanym napojem ruszył wzdłuż korytarza i otworzył drzwi oznaczone tabliczką

 „Studio 1”.

Opadł na krzesło i raz jeszcze spojrzał na edytor tekstu, w którym opracował sobie kilka tematów do dzisiejszego odcinka. Zegarek wskazywał dwudziestą pięćdziesiąt jeden, na spokojnie zdąży więc wszystko raz jeszcze przeczytać. Na niewielkim statywie umieścił telefon, z którego równolegle poprowadzi transmisję na TikToku.

 – Cześć, kochani, tu Jacek z Wieczoru grozy. Za chwilę zaczynam audycję, a już teraz zachęcam was do udostępniania live’a, komentowania i oczywiście: oglądania.

Punktualnie o dwudziestej pierwszej Jacek włączył nagrany wcześniej serwis informacyjny. Kilka najważniejszych newsów ze świata, kraju i regionu. Tuż po nim wybrzmiał utrzymany w mrocznym tonie dżingiel.

 – Dobry wieczór! Przy mikrofonie Jacek Gadowski, a to jest Wieczór grozy – powiedział spokojnym, niskim głosem. – Na początku przypomnę, że każdy odcinek audycji jest też dostępny w formie podcastu we wszystkich serwisach streamingowych. Zachęcam do zaobserwowania mnie na Instagramie i TikToku.

Kątem oka spoglądał na ekran swojego smartfona, na którym zaczęły pojawiać się przeróżne animowane prezenty od widzów, od różyczek po lody, kubki z kawą czy kapelusze z wąsami. Prezenty były niczym innym jak formą płatności. Im więcej giftów, tym większa skarbonka.

 – Przygotowałem dziś kilka naprawdę mrocznych historii, od których włos zjeży wam się na karku. Usłyszycie historię pewnej austriac­kiej nastolatki, którą porywacz przetrzymywał przez osiemdziesiąt trzy dni w domu, który znajdował się dosłownie naprzeciw domu jej rodziców. Mimo że od tych strasznych wydarzeń minęło piętnaście lat, Susan dopiero teraz odważyła się o tym opowiedzieć publicznie. Oczywiście nie zabraknie też miejsca na wasze telefony, podczas których będziecie mogli podzielić się własnymi historiami. Zaczniemy jednak nieco łagodniej: opowiem wam legendę związaną z pewnym obrazem, który można podziwiać w krakowskim muzeum. Zanim jednak poznacie szczegóły, chwila muzyki na ukojenie nerwów. – Michael Jackson i jego Thriller.

Jacek przesunął suwak. Czerwona lampka zgasła, a studio wypełniło się pierwszymi nutami zapowiedzianego utworu. Wrócił przed ekran smartfona, gdzie liczba oglądających jego transmisję wzrosła do tysiąca.

 – Dziękuję, kochani, za wszystkie prezenty. Przypomnę też, że na adres mailowy, który jest przypięty na moim profilu, możecie przesyłać propozycje tematów kolejnych odcinków.

W tym samym momencie na ekranie monitora zaświeciła się żółta kontrolka informująca o połączeniu telefonicznym.

 – Przepraszam was najmocniej, ale już mam pierwszy telefon – rzucił Gadowski, po czym założył słuchawki i wcisnął przycisk „odbierz”. – Halo?

 – Dobry wieczór. Dodzwoniłem się do programu Wieczór grozy?

Mężczyzna mówił bardzo cicho. W dodatku jego głos był przytłumiony, jakby telefon znajdował się w sporej odległości od jego ust. Możliwe, że korzystał z jakiegoś kiepskiego zestawu głośnomówiącego.

 – Tak, ale w tej chwili nie wpuszczamy słuchaczy na antenę. Proszę zadzwonić wtedy, kiedy zapowiem telefony, dobrze?

 – Mam ciekawą historię…

 – Nie wątpię – przerwał mu Gadowski. – W programie jest jednak moment przeznaczony na telefony od widzów. Proszę o kontakt właśnie wtedy. Pozdrawiam!

Bez chwili zastanowienia Jacek zakończył połączenie, którego nie słyszeli zarówno słuchacze radia Narew, jak i obecni na TikToku.

 – Kochani, wiem, że wielu z was zna ciekawe i bardzo mroczne historie, którymi chciałoby podzielić się na antenie, ale proszę, przestrzegajmy zasad. Będzie zapowiedziany czas na telefony od słuchaczy, wtedy możecie dzwonić.

Gdy utwór króla popu dobiegł końca, Gadowski ponownie uruchomił mikrofon i zaczął opowieść od historii wspomnianego wcześniej obrazu. Przenosił wzrok między otwartym edytorem tekstu a ekranem smartfona. Próbował czytać pojawiające się jeden za drugim komentarze, lecz bardziej go to rozpraszało, niż pomagało w prowadzeniu audycji.

 – Dobrze, moi drodzy! Za chwilę krótka przerwa na reklamy, a tuż po niej pierwszy telefon od słuchacza. Jeśli masz ciekawą, mroczną i przyprawiającą o dreszcz historię, zadzwoń!

Jacek wyrecytował z pamięci numer. Lampka obwieszczająca przychodzące połączenie rozbłysła, nim wypowiedział ostatnie cyfry. Włączył reklamy, po czym najechał kursorem na odpowiedni przycisk i odebrał.

 – Jacek Gadowski przy mikrofonie, a to jest Wieczór grozy.

 – To ja – usłyszał ponownie ten sam cichy i przytłumiony głos. – Mam ciekawą historię.

Gadowski spojrzał na zegar. Do końca bloku reklamowego zostało dziewięćdziesiąt sekund. Postanowił, że pozwoli dzwoniącemu szybko streścić swoją historię, a gdyby ta okazała się słaba, podziękuje i zaczeka na kolejny telefon.

 – Dobrze. Proszę opowiedzieć w kilku słowach, o czym ona jest.

W słuchawkach usłyszał szelest i dziwne trzaski, jakby dzwoniący bawił się telefonem, szurając nim o jakąś foliową torbę.

 – O nawiedzonym domu w Ostrołęce, w którym w dziewięćdziesiątym czwartym doszło do morderstwa. Nie wiem, czy pan o niej słyszał.

Jacek otworzył oczy ze zdziwienia.

Mieszkał w Ostrołęce od urodzenia, a w dziewięćdziesiątym czwartym miał dwa lata, lecz nie przypominał sobie wydarzenia, o którym dzwoniący wspomniał. Oczywiście interesował się tematyką kryminalną i znał kilka innych brutalnych spraw z ostrołęckim tłem, jednak wszystkie te wydarzenia rozegrały się już w obecnym stuleciu.

 – Przyznam szczerze, że nie wiem, o czym pan mówi.

 – Koło starego szpitala stoi dom, gdzie doszło kiedyś do potwornej zbrodni. Od tamtej pory uważa się go za nawiedzony.

 

IMG_9148

 

 

 

JAKUB RUTKA

lektor, dziennikarz, podcaster, od urodzenia związany z Ostrołęką. Założyciel MysteryTV – popularnego kanału, na którym przedstawia tysiącom słuchaczy mrożące krew w żyłach opowiadania o makabrycznych zbrodniach i zjawiskach paranormalnych.

Gdy nie opowiada mrocznych historii, użycza głosu do wielu filmów, seriali oraz reklam telewizyjnych i radiowych. Można go także zobaczyć na Instagramie i TikToku, gdzie pokazuje swoją bardziej komediową stronę.

 

W opuszczonym domu przy Nowomiejskiej kryje się zło.

Kim był szaleniec, który w 1994 roku zamordował tam całą swoją rodzinę?

I dlaczego nikt nie słyszał o tej makabrycznej zbrodni sprzed lat?

Jacek Gadowski nigdy nie myślał, że z podcastera kryminalnego zamieni się w detektywa. Jeden telefon od tajemniczego słuchacza sprawia jednak, że radiowiec rozpoczyna własne śledztwo.

To, co początkowo wygląda jak marzenie fana true crime, szybko okazuje się śmiertelnym niebezpieczeństwem. Bo dokładnie trzydzieści lat po tragedii historia może się powtórzyć…